W końcu poprosiłem Go o pomoc.
Powierzyłem Mu siebie, wszystkie swoje troski, moich bliskich, tych, których do tej pory pewnie skrzywdziłem.
Łaska, którą mnie obdarzył, sprawiła, że w końcu byłem skłonny wybaczać i modlić się za tych, którzy mnie „krzywdzili” - jakże to nasze poczucie krzywdy jest subiektywne, prawda?
Mimo utraty dochodów, realnego zagrożenia braku pieniędzy na spłatę kredytów, nie mówiąc o środkach na utrzymanie firmy, zacząłem, wokół siebie, dostrzegać . . . bliźnich - ich potrzeby.
Dotarło do mnie, że wciąż - mimo problemów - miałem więcej niż większość z tych, którzy od tej pory zaczęli się pojawiać w moim życiu, a przecież oni byli zawsze - dlaczego dotąd ich nie widziałem?
Minęło już ładnych kilka lat od tamtej chwili, a mimo, że życie wiąż - nieustannie - smaga i chłoszcze, udaje mi się przy Bogu, wbrew wszystkiemu . . . trwać.
W poczuciu swoich słabości, często powtarzam: Panie Boże, Ty to się ze mną nasz . . . , jednak wiem, że On właśnie tego chce - być ze mną, z moimi problemami -, bo taki Jest - kochający bezwarunkowo - mimo, że ma ze mną "trzy światy".
Dwa krzyże - Jego i mój - ten, na którym On umarł za mnie i ten, który każdego dnia, ja staram się nieść - staram się, bo najczęściej, to On go niesie - ten mój krzyż - za mnie go niesie, czasami tylko z moim udziałem.
Krzyże i promień światła - cierpienie i nadzieja - może tym razem, mimo przeciwności losu, uda mi się wytrwać przy Nim - o ten dar proszę każdego dnia, proszę Tego, "Który Jest".
Jego Krzyż - moja Nadzieja, moje trwanie - to pozwala mi wierzyć, że z Jego pomocą przetrwam wszystko, bez Niego - sam - NIC nie zdziałam - przepadnę.
Gdyby nie obecność Boga w moim życiu - Dawcy tego, co mam, w tym również moich pasji - wszystko inne nie miałoby żadnego znaczenia.
Jakiś czas temu obraziłem się na Boga.
Doświadczyłem wówczas swego rodzaju "rozczarowania" - nie tak sobie wyobrażałem Jego opiekę nade mną i moimi bliskimi.
Przekonanie, że Bóg się mną nie interesuje potęgowała bezsilność wobec tego, co wciąż serwowało mi życie, a serwowało dużo, bardzo dużo . . .
Wróciłem do Niego po . . . kilkudziesięciu latach.
Był to czas weryfikacji moich wyobrażeń, choćby o "szczęściu" w rodzinie, również przekonania o wyrządzonych mi "krzywdach".
Ale też czas, kiedy nieżyczliwi mi ludzie pozbawili mnie środków do życia - nie miałem, jak mi się wówczas wydawało, żadnych perspektyw na przyszłość - to były trudne lata.