Nie jest moją intencją podejmowanie tutaj tematów o szeroko pojętym prawie - nie czuję się kompetentny, by o tym pisać.
Jako laik, a może nawet ignorant w tym zakresie, mam swoiste przekonanie o „wyczuciu prawa” - oczywiście proszę nie mylić z poczuciem sprawiedliwości, bo przecież każdy z nas jest tym "jedynym sprawiedliwym", prawda? Nieprawda? No cóż, będę musiał zweryfikować swoje przekonanie.
To przekonanie prowadziło do egzekwowania, na drodze sądowej oczywiście, swoich praw, których dochodziłem jako przedsiębiorca i konsument.
Wygrane przeze mnie sprawy, nie są jednak wyłącznie moją zasługą - mam tego świadomość. Bez życzliwości sędziów, choć nielicznych, a co najważniejsze, ich woli dostrzegania mnie, jako skrzywdzonego właśnie, a przy tym mojej bezradności, wobec całego „aparatu władzy”, nic bym nie zdziałał.
Niestety, z takimi sędziami - prawdziwymi przedstawicielami prawa - rzadko miałem do czynienia. Świadomość tego jednak, że są, daje nadzieję na to, że w końcu wymiar „sprawiedliwości” nie będzie wyłącznie wyzutym z ludzkich odruchów „wymiarem”. Że bezbronny i bezradny „gamoń” [to wciąż ja - dzień dobry], który sam – bez pomocy prawnej - ma odwagę dochodzić swoich praw, będzie mógł liczyć na ochronę Państwa - obecnie jest to tylko pobożne życzenie.
Najczęściej jednak doświadczam od wymiaru "sprawiedliwości" wszelkiej maści draństwa, choćby fałszowania zeznań świadków, arogancji i buty, ale też zwykłego niechlujstwa w prowadzeniu spraw. Jestem przekonany, że poczucie władzy, a przy tym bezkarności, niejednego deprawuje - kiedyś nawet złożyłem doniesienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez jednego z sędziów. Pytacie, z jakim skutkiem? He, he - to oczywiste.
Przeciwieństwem do nich, są ci Sędziowie, o których wspomniałem, ryzykujący niejednokrotnie nawet posądzenie o stronniczość - dlaczego to robią? Może to wynika choćby z przysięgi, jaką składali, a może z tego, że mimo wszystko są Ludźmi i chcą zachować się godnie i pomóc takiemu, jak ja.
Swoistego kuriozum doświadczyłem, kiedy pełnomocnik mojego przeciwnika - adwokat - zażądał wykluczenia Sędziego, zarzucając mu stronniczość właśnie, a rozpatrujący ten wniosek trzyosobowy skład sądu uznał, za SO w Gdańsku, że
„...przepis art 5 kpc nie nakłada wprawdzie na sąd szczegółowego instruowania strony…- obliguje jednak do udzielenia wskazówek potrzebnych z punktu widzenia prawidłowego przebiegu postępowania i gwarancji prawa strony do obrony.”
Prawda, że pięknie powiedziane? Gdzie zatem owo kuriozum? Już wyjaśniam.
Otóż, sędzia orzekająca w powyższej sprawie orzekła na moją niekorzyść w innym procesie - sprawa dotyczyła zniszczenia przesyłki o wartości blisko 2000 zł, gdzie pozew wobec przewoźnika - DPD - złożyłem po terminie, nie wiedząc, że miałem to zrobić w ciągu roku.
O dziwo [kuriozum], w sprawie przeciwko DPD polegało na tym, że, sędzia nie widziała potrzeby - udzielenia wskazówek - zgodnie ze swoim przekonaniem, które wyraziła w uzasadnieniu postanowienia w sprawie o odwołanie "koleżanki".
Ostatecznie, w uzasadnieniu wyrku, sędzia wielokrotnie podkreśliła, że:
„powód nie wykazał; ... nie wykazał; ... nie wykazał zatem; ... powód nie wykazał; …powód nie wykazał również; ... powód nie wykazał; ... powód nie wykazał; ... powód ... też nie wykazał”.
T
Być może faktycznie "nie wykazałem", a jeżeli "nie wykazałem", to dlatego, że nie wiedziałem, że „nie wykazałem”, bo byłem przekonany, że „wykazałem”.
Sąd jednak, wiedząc, że "nie wykazałem", miał obowiązek - "poinstruować" mnie i "udzielić wskazówek", by tym samym "zagwarantować stronie prawo do obrony" - jednym słowem, dać mi szansę "wykazać" to czego, zdaniem sądu, "nie wykazałem", czyż nie?
Nie miało znaczenia przy tym całym "niewykazaniu", że dwukrotnie - bezzasadnie - DPD odrzuciło moje dwie reklamacje, że świadkowie kłamali - to akurat "wykazało" postępowanie dowodowe - nic nie miało znaczenia. O mojej przegranej, zdaniem sądu, przesądziło święte, jak się okazuje, prawo przedawnienia
Czy zatem prawo winno bronić oszustów, czy może pokrzywdzonego - konsumenta na dodatek. Pytanie retoryczne - przepraszam - jasne, że ma bronić oszustów - tych, których stać, by swojego krętactwa bronić sowicie wynagradzanym sztabem prawników, którzy z całą bezwzględnością wytoczą całą machinę prawną wobec "idioty", który porywa się na ich klienta i przy okazji oskarżać "wymiar" - znaczy się, "sprawiedliwości".
Zapewne nie chodzi tu o "złe" prawo, a jedynie o jego wybiórcze stosowanie prze sędziów - co innego wybronić koleżankę od zarzutu stronniczości, a co innego przyznać rację takiemu, jak ja - mającemu swoiste wyobrażenie o roli przedstawicieli prawa w naszym Państwie.
Apelację od wyroku rozpocząłem od słów:
„W zasadzie cały wyrok i uzasadnienie można by sprowadzić do klasyki dowcipów PRL-u i cytując za:
https://www.kontrowersje.net/radek_sikorski_tak_im_przypieprzy_em_a_im_kredki_wypad_y_z_tornistra
stwierdzić:
„No i jednemu tak przy… , aż mu kredki wypadły z tornistra”
Skarżący ma nadzieję wykazać, że wyrok to ŻENADA I SKANDAL, a wszystko wobec sprowadzenia przez sąd całego postępowania do udowodnienia powodowi jego ignorancji, za co został ukarany takim, a nie innym wyrokiem, podczas gdy skarżący – konsument - ośmielił się dochodzić swoich racji przed sądem, który skrzętnie wykorzystał każdą oczywistą ułomność konsumenta, by prz… , aż mu kredki wypadły z tornistra.”
Chyba nie muszę pisać, jaki był wynik apelacji – to oczywiste. Gdy ktoś w tak niewybredny sposób „napiętnuje” sąd, to powinien się liczyć z konsekwencjami. Przecież, gdyby sąd apelacyjny przyznał mi rację, wówczas mógłby uchylić wyrok i przekazać sprawę do ponownego rozpatrzenia, a ja mógłbym w końcu "wykazać" , to czego "nie wykazałem".
Tym samym jednak, sąd uznałby, że zaskarżany wyrok to… „dowcip”, prawda? No jasne, że prawda, a przecież tego zrobić nie mógł, tzn. mógł, bo sąd wszystko może, ale. . . jednak nie zrobił.
Teraz już widzicie, co miałem na myśli pisząc o „odważnym, wyrażaniu swojego zdania”. Uważam jednak, że warto, albo inaczej - że mamy wręcz obowiązek mówić o złu,
o krzywdzie nam i innym wyrządzanej, nawet, jak konsekwencją tego jest zbieranie batów.
Są jednak chwile, kiedy przychodzi refleksja nad potrzebą do wyrażania swojego zdania. Gdy przegrywa się kolejne sprawy, z których niektóre sięgają kwoty np. 34.000 zł, do tego koszty sądowe, trzy kolejne apelacje - to już boli - bardzo boli - wciąż Romanie upierasz się przy "wyrażaniu swojego zdania"?
W 2009 roku wykonałem usługę dla pewnego urzędu, dostarczyłem sprzęt, oprogramowanie, udzieliłem "kredytu" na kilka miesięcy, o co mnie osobiście prosił(a) wójt, po czym kazano mi się wynosić - po kilku miesiącach "ktoś" z urzędu zmienił zdanie w kwestii komputeryzacji nowo powstałej wówczas jednostki - do tej pory nie ujrzałem nawet złotówki - oczywiście święte prawo przedawnienia chroniące wszystkich - oszustów - , tylko nie skrzywdzonych.
Dobrze, to chyba tyle w tej materii.